Moje 119 ulubionych zdjęć z 2023 roku.
Zdjęcia zostały zrobione przy użyciu 5 aparatów i 14 obiektywów. Poniżej lista użytych aparatów i obiektywów. Użyte obiektywy manualne to TTArtisan 50mm 1.4 Tilt oraz 7Artisans 35mm 2,0 WEN.
Moje 119 ulubionych zdjęć z 2023 roku.
Zdjęcia zostały zrobione przy użyciu 5 aparatów i 14 obiektywów. Poniżej lista użytych aparatów i obiektywów. Użyte obiektywy manualne to TTArtisan 50mm 1.4 Tilt oraz 7Artisans 35mm 2,0 WEN.
Jeśli nie jesteś tu pierwszy raz to wiesz, że znalazłem aparat pasujący mi do codziennego fotografowania i podróżowania, jest to Sony A7C. Niedawno w lini małych aparatów Sony z pełnoklatkową matrycą pokazały się dwa nowe modele, następca A7C czyli A7CII oraz A7CR o rozdzielczości 61mpx. Dzięki Maciejowi Suwałowskiemu aka Magicowi i Sony Polska miałem okazję sprawdzić A7CII fotografując nim cały dzień w czasie pobytu w Berlinie. Poniżej moje przemyślenia oraz co najważniejsze zdjęcia wykonane tym aparatem.
Bryła aparatu nie została bardzo zmieniona. Nadal mamy do czynienia z kompaktowym body z wizjerem z boku. Aparat zyskał jednak trochę usprawnień. Na pewno wielu ucieszy dodatkowe kółko nastaw pod spustem migawki, tak jak mają więksi bracia. Kółko ekspozycji jest teraz w pełni programowalne i można na nim ustawić np zmianę ISO. Przyjemniej się nim teraz kręci, ale nie mamy na nim teraz podziałki ekspozycji co lubię w poprzedniku. W A7CII dostajemy też ciut większy grip oraz przełącznik film/foto. Zmienił się również sposób uruchamiania aparatu. Potrzebowałem chwili, żeby się do tego przyzwyczaić, ale ma to chyba sens.
Nowa generacja aparatów Sony wyposażona jest w nowe menu. Nie inaczej jest w A7CII. Muszę przyznać, że nigdy nie miałem problemów z menu w Sony (więcej miałbym do zarzucenia temu w Fuji), ale ponieważ aparaty mają coraz więcej ustawień to i menu musi ewoluować. Moim zdaniem jest jeszcze lepiej.
Największa zmiana zaszła jednak w systemie ustawiania ostrości. Autofocus wyjęty jest z Sony A7RV. Mamy więc nie tylko real time AF czy wykrywanie oka, ale również wykrywanie obiektów przy pomocy AI, a to dzięki dedykowanemu temu osobnemu procesorowi. Działa to tak, że jak AF wykryje oko, a osoba się w międzyczasie odwróci, to mimo to nadal wykryje głowę i nie przeszkodzą w tym napotkane przeszkody jak np. gałęzie. Świetna sprawa przy portrecie. Natomiast przy zdjęciach z podróży czy streetowych nie czułem kolosalnej różnicy w działaniu AF. Nastąpiła jednak poprawa w działaniu autofocusa w trybie AF-S. Działa bez zająknięcia nawet na f16. Co nie do wiary, ale jest jeszcze lepiej.
Mnie najbardziej ucieszyło, że aparat działa teraz dużo bardziej responsywnie i dużo szybciej się uruchamia. Wizjer jest tej samej wielkości jak w A7C, ale wydaje się nieco wyraźniejszy. Nadal mamy jeden slot na kartę pamięci SD.
Są też duże zmiany przy filmowaniu, ale nie czuję się na tyle kompetentny, żeby je omawiać.
Aparat został wyposażony w matrycę znaną z A7IV. Dostajemy 33 mpx sensor, co jest przyjemną rozdzielczością, bo zapewnia większą szczegółowość, ale też nie zapycha za bardzo dysków. Zdjęcia są teraz bardziej szczegółowe i aparat bardzo dobrze radzi sobie na wysokich czułościach. Rozpiętość tonalna też jest na bardzo wysokim poziomie. Pliki dobrze się obrabia, a kolory są przyjemne.
Seria A7C wraz z A9 to moje dwie ulubione linie aparatów Sony. Widać, że firma cały czas ulepsza aparaty i idzie w dobrym kierunku. Sony A7CII fotografowało mi się tak samo dobrze jak jego poprzednikiem. Aparat jest mały i nie rzuca się w oczy. Jego waga nie przeszkadza i pozwala skupić się na przyjemności fotografowania. Wraz z obiektywem Sony Zeiss 35mm 2.8 stanowią świetny duet do podróży i codziennych zdjęć, ale nie wątpię, że aparat świetnie się sprawdzi również przy bardziej zaawansowanych zleceniach. Wszystkie zdjęcia z Berlina wykonane zostały opisywanym aparatem z obiektywami Sony Zeiss 35mm 2,8 i Viltroxem 85mm 1.8.
Ogniskowa 28mm sprawdza się bardzo dobrze w fotografii reportażowej i ulicznej. Dziwi więc trochę fakt, że w tej chwili mamy tak mało propozycji obiektywów o tej ogniskowej. Na szczęście marka Viltrox ma świetną propozycje obiektywu o tej ogniskowej. Dzięki dystrybutorowi Viltroxa, firmie Foto-Technika od czerwca 2023 mogę używać obiektywu Viltrox 28mm 1.8 zawodowo.
Viltrox 28mm 1.8 wygląda dokładnie tak samo jak cała seria obiektywów Viltrox ze światłem 1.8 (24mm, 35mm, 50mm). Obudowa wykonana jest z czarnego przyjemnego w dotyku metalu. Jest zaprojektowany minimalistycznie i elegancko. Na obudowie znajdziemy pierścień ostrości oraz zmiany przysłony. Obiektyw ma solidne wykonanie, a jednocześnie nie jest zbyt ciężki. Waży 367 g. Jeśli ktoś lubi zmieniać przysłonę za pomocą pierścienia na obiektywie to Viltrox 28mm na to pozwala, zmiana następuję jednak bezklikowo. Po przestawieniu pierścienia w pozycję A przysłonę można zmieniać z poziomu aparatu.
W bagnet standardowo wbudowany jest port USB-C, nie potrzebujemy już więc osobnej stacji dokującej do robienia aktualizacji. W zestawie z obiektywem znajduje się również plastikowa osłona przeciwsłoneczna oraz woreczek transportowy.
Viltrox 28mm to obiektyw reporterski, ale obrazuje bardzo ciekawie. Jest ostry od pełnego otworu przysłony. Nie przerysowuje zbyt mocno postaci. Przy przysłonie 1.8 obiektyw dość mocno winietuje, ale winiętę można szybko usunąć za pomocą Lightrooma. Osobiście optycznie nie mam mu nic do zarzucenia.
Tak jak optycznie obiektyw wypada bardzo dobrze, tak autofocus nie jest niestety idealny. Przy wyższych przysłonach obiektyw potrafi się trochę pogubić i trzeba na to uważać. Generalnie autofocus jest szybki, ale trzeba brać pod uwagę, że może się czasami pomylić.
Ogniskowa 28mm jest dość rzadko wykorzystywana w fotografii ślubnej, królują raczej obiektywy 35mm. Jest to chyba najszersza ogniskowa jakiej jestem w stanie używać przy ślubach. 28mm to w moim odczucia ogniskowa trudniejsza. Trudniej zagospodarować kadr, trzeba uważać na ewentualne przerysowania. W obecnym sezonie ślubnym używałem tej ogniskowej dosyć często i sam jestem zdziwiony, jak bardzo się polubiliśmy. Poniżej kilka przykładów.
Postanowiłem zrobić mały eksperyment i zabrałem Viltroxa 28mm na sesję portretową. Uważam, że poradził sobie całkiem nieźle 🙂
Viltrox 28mm 1.8 to obiektyw o ciekawej ogniskowej, bardzo dobry optycznie, nie za wielki. Może być dobrym wyborem dla kogoś kto chciałbym spróbować czegoś innego niż 35mm, a dla kogo 24mm to już za szeroko. Obiektyw jest również dostępny z mocowaniem Nikon Z.
Jak już pewnie wiecie z moich poprzednich recenzji poszukiwałem aparatu, który byłby odpowiednio mały i lekki, żebym mógł go bez wyrzeczeń zabrać wszędzie, ale który by również zapewniał świetną jakość zdjęć bez żadnych kompromisów. Chciałem również, żeby wyglądał miło dla oka. Szukałem i szukałem i w końcu znalazłem to wszystko w Sony A7C.
Sony A7C nie jest nowością na rynku, bo premierę miał w 2019 roku. Już wtedy mi się spodobał, ale skutecznie odstraszyła mnie przede wszystkim cena i wstępne recenzje. Musiało upłynąć trochę czasu, żebym sobie o nim przypomniał. Dzięki Rafałowi z Sony, miałem okazję go sprawdzić w praktyce przez dwa dni i po tych dwóch dniach już wiedziałem, że jest to aparat, który prawie idealnie spełnia pokładane w nim nadzieje. Minęło kilka miesięcy i nadarzyła się dobra okazja, żeby nabyć swój własny egzemplarz. I właśnie na nim będzie bazowała ta recenzja. Dziękuję sklepowi Fotoforma za pomoc w szybkim zakupie przed końcem cashbacku.
Sony A7C to najmniejszy aparat pełnoklatkowy z wymienną optyką i wizjerem. Wielkością zbliżony jest do Fuji X100v i X-Pro3. Wraz z podpiętym obiektywem 35mm 2.8 tworzy lekki i kompaktowy zestaw o dużym potencjale. Aparat występuje w dwóch wersjach kolorystycznych, czarnej i srebrnej. Ja zdecydowałem się na wersję srebrną, żeby odróżniał się od innych moich aparatów.
Body wykonane jest solidnie i dobrze leży w ręce. Na górze aparatu znajdziemy pokrętło zmiany trybów fotografowania, pokrętło zmiany ekspozycji, spust migawki, włącznik oraz przycisk nagrywania, który można spersonalizować. Z tyłu aparat wyposażony został w trzy programowalne przyciski, dwa kółka nastaw, z czego jedno służy również jako wybierak, przycisk podręcznego menu oraz przycisk odtwarzania. Jest wszystko co potrzebne do fotografowania. Na pewno od razu w oczy rzuca się brak joysticka, ale dzięki temu, że aparat wyposażony jest w Real Time Tracking nie jest on niezbędny, a można również korzystać z wybieraka lub dotykowego ekranu.
Autofocus w Sony A7C przeniesiony jest z flagowego modelu A9, co mnie ogromnie cieszy. Na pokładzie mamy oprócz wykrywania twarzy i oka (również przy filmowaniu) Real Time Tracking, czyli jeśli wyostrzymy na dowolnym punkcie i przekadrujemy lub gdy obiekt będzie się poruszał to aparat będzie go śledził, póki nie zniknie z kadru, lub dopóki nie puścimy spustu migawki. Właśnie dzięki tej funkcji praca z aparatem jest bardzo szybka i joystick nie jest niezbędny. Autofocus w trybie AF-C jest bardzo szybki i pewny, z najwyższej półki.
W Sony A7C wizjer umieszczony jest z boku jak w aparatach dalmierzowych. Był to jeden z powodów, który zadecydował o kupnie tego właśnie aparatu. Bardzo lubię gdy aparat nie zakrywa połowy twarzy i drugim okiem można spokojnie obserwować scenę. Daję to również inny feel przy fotografowaniu. Sam wizjer jest wyraźny i ostry. Jest jednak nieco mniejszy niż w Sony A7III/A9, ale zupełnie nie przeszkadza to w fotografowaniu również obiektywami manualnymi.
W Sony A7C zastosowano ten sam sensor co w A7III, więc jakość zdjęć jest na najwyższym poziomie. Jest ostro, szczegółowo, a szumy przy wysokich czułościach są niskie. Nie ma się do czego przyczepić.
Sony A7C jest mały, ale bardzo poręczny. Świetnie leży w mojej dłoni. Sięgam po niego bardzo chętnie i zachęca do robienia zdjęć. Fotografuje się nim bardzo przyjemnie. Ustawienia zmienia się płynnie i szybko. Wszystko jest na swoim miejscu. Dzięki temu, że wizjer znajduje się z lewej strony aparat nie zasłania całej twarzy i nie jest taki „groźny”.
Bardzo pozytywnie jestem zaskoczony elektroniczną migawką. W Sony A7III jest ona prawie nie używalna przy szybszych akcjach ze względu na efekt rolling shutter, natomiast w A7C bardzo cieżko ten defekt uzyskać nawet przy dynamicznych ujęciach. Bardzo mnie to cieszy, ponieważ mogę fotografować bezgłośnie na ulicy. Nadal jednak trzeba uważać przy fotografowaniu przy sztucznym świetle, gdyż może wystąpić banding. Dźwięk mechanicznej migawki jest bardzo przyjemny co jest bardzo pozytywnym i miłym zaskoczeniem.
Sony A7C jest to aparat unikatowy, ponieważ łączy nieduży pełnoklatkowy korpus z wymienną optyką z małym rozmiarem. Dla mnie jest to idealny aparat do fotografii codziennej, streeta czy w podróż. Naprawdę dziwię się, że nie jest bardziej popularny. Poniżej wybór zdjęć zrobionych A7C.
Czas na moje osobiste zdjęciowe podsumowanie roku. Wybrałem 99 zdjęć, są one ułożone w kolejności chronologicznej.
Zdjęcia zostały zrobione przy użyciu 8 aparatów i 14 obiektywów. Poniżej lista użytych aparatów i obiektywów.
Marki Hasselblad nie trzeba chyba nikomu przedstawiać, w końcu to właśnie aparatem tej marki wykonano zdjęcia na księżycu. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem model 907X 50C od razu zapragnąłem móc go przetestować. Cyfrowe serce w retro body to coś co bardzo lubię. Bardzo dziękuję sklepowi 6×7 za wypożyczenie aparatu.
Poniższy zestaw, który miałem okazję testować składa się tak naprawdę z trzech elementów. Cyfrowej ścianki CFV II 50C, której sercem jest średnioformatowa 50 megapikselowa matryca o rozpiętości tonalne 14 EV; cieniutkiego korpusu 907X, który płynnie łączy się z cyfrową ścianką; oraz wymiennego obiektywu (w moim przypadku to 80mm 1.9). Bardzo ciekawą opcją jest to, że ta cyfrowa ścianka może zostać podpięta do dowolnego korpusu Hasselblad z systemu V produkowanego od 1952 roku!
Cyfrowa ścianka (CFV II 50C) wyposażona jest w duży, jasny, odchylany i dotykowy ekran z pięcioma przyciskami. Ekran jest bardzo wysokiej jakości, działa bardzo responsywnie i bardzo dobrze się go obsługuje również w mocnym jesiennym słońcu. Wszystkie ustawienia oraz parametry fotografowania można zmieniać właśnie poprzez ten wyświetlacz. Menu jest proste i intuicyjne. Nie ma zbyt wielu funkcji przez to szybko można się w nim odnaleźć. Z prawej strony ścianki pod literką H znajduje się klapka, pod którą znajdziemy dwa sloty kart SD oraz baterię. Natomiast z lewej strony znajduje się pięknie ukryte gniazdo USB-C, przez które możemy aparat podładować lub podłączyć kabel do tetheringu.
Cieniutki korpus (907X) ma oczywiście wbudowany bagnet, przycisk zwolnienia obiektywu, uchwyty na pasek, spust migawki wraz z kółkiem funkcyjnym do zmiany przysłony oraz dodatkowy przycisk funkcyjny, który w zależności od trybu w jakim fotografujemy pozwala wraz z kółkiem funkcyjnym sterować czasem otwarcia migawki lub kompensacją ekspozycji.
Ścianka + korpus tworzą małą skrzyneczkę i ważą 860 g. Całość wykonana jest przepięknie, wszystko łączy się doskonale. Czuć, że jest to marka premium. Jak dla mnie ten aparat to małe dzieło sztuki.
Ze względu na budowę całego zestawu aparat trzyma się nieco inaczej niż tradycyjną lustrzankę. Co prawda do aparatu można dokupić opcjonalny grip, ale moim zdaniem psuje on piękną bryłę aparatu. Spust migawki znajduje się w prawym dolnym rogu kostki, co wymusza chwycenie aparatu od spodu prawą ręką, lewą ręką natomiast podtrzymuję obiektyw. Dzięki odchylanemu ekranowi kadr komponuje się patrząc z góry, czyli jak w tradycyjnym średnim formacie analogowym. Funkcję ostrzenia wybiera się dotykowo na ekranie. Zmiana przesłony i ekspozycji jest bardzo płynna i po przyzwyczajeniu się nie sprawia problemów.
Cały zestaw waży dosyć sporo, bo prawie 2 kg (korpus 860 g + obiektyw 1055 g). Mimo wagi z aparatu korzysta się bardzo przyjemnie, a sam proces fotografowania, jak i obcowania z tym aparatem daje dużo frajdy. Minusem dla mnie jest na pewno najkrótszy czas otwarcia migawki, który wynosi 1/2000 sekundy. Oznacza to, że jeśli chcemy w słoneczny dzień sfotografować coś na w pełni otwartej przysłonie trzeba skorzystać z migawki elektronicznej. A to niestety generuje dwa poważne problemy, po pierwsze bardzo łatwo uzyskać na niej (tj. migawce elektronicznej) efekt rolling shutter, a po drugie ma dość mocny shutter lag (nie występuje on na migawce mechanicznej). Powoduje to, że trzeba bardzo uważać i raczej nastawić się na fotografowanie statycznych obiektów.
Niestety autofocus nie jest mocną stroną tego aparatu. Nawet w porównaniu ze starszymi lustrzankami wypada on dość blado. Co prawda jest celnie, ale jest też dość wolno. Fotografowanie dynamicznych scen przy udziale autofocusa raczej odpada, zdecydowane lepiej przejść wtedy na ostrzenie manualne.
Natomiast po zaimportowaniu zdjęć na komputer… szczęka dosłownie opada z wrażenia. I to nie tylko ze względu na wagę plików (około 100MB (!)), ale przede wszystkim ze względu na plastykę i szczegółowość. Zdjęcia wyglądają naprawdę niesamowicie. Przejścia tonalne są bardzo subtelne. Zachwyca także rozpiętość tonalna i kolory. Tu nie ma co pisać, to trzeba zobaczyć. Osobiście jestem oczarowany.
Obiektyw Hasselblad 80mm 1.9, który miałem w zestawie, jest ostry od pełnego otworu przysłony i pięknie rysuje. Co prawda ma delikatną winietę, ale w niczym ona nie przeszkadza. Zresztą zobaczcie sami.
Według mnie Hasselblad 907X 50C to piękny aparat z duszą, do fotografii slow. Idealnie nadaje się do fotografowania architektury, krajobrazów i statycznych portretów. Fotografowanie nim sprawiało mi dużą przyjemność i bardzo chętnie fotografowałbym nim dłużej niż dwa dni. Będzie on na pewno jednym z moich fotograficznych obiektów westchnień.
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie przepadam za statywami. Zawsze wydawały mi się ograniczającym mobilność, ciężkimi klockami. Owszem, można było zabrać statyw do samochodu i wyjąć go do kilku zdjęć, ale żeby zabrać go do samolotu, gdzie liczy się każdy kilogram bagażu i potem dźwigać go ze sobą cały dzień po mieście, o co to to nie!
Jednak od momentu kiedy kupiłem swój pierwszy profesjonalny statyw (około 12 lat temu) wiele się zmieniło. Po pierwsze statywy stały się znacznie lżejsze i mniejsze. Pojawiło się włókno węglowe, które sprawia, że statyw jest lekki i jednocześnie stabilny.
Gdy po dwóch latach przerwy w podróżowaniu, udało się w końcu wyruszyć poza granice naszego kraju (postanowiliśmy wraz z żoną wybrać się do Budapesztu), stwierdziłem, że może jednak warto zabrać ze sobą statyw, gdyba naszła nas ochota na nocne zdjęcia.
Szukałem przede wszystkim czegoś lekkiego i niedużego, czyli statywu, który nie zabierałby zbyt dużo miejsca w bagażu. Jednocześnie chciałem, żeby statyw miał normalną wysokość (około 130 cm) oraz wysuwaną kolumnę centralną. Koledzy z Foto-Techniki poradzili mi, żebym sprawdził Leofoto LX224CT z głowicą XB32Q. Jak się już zapewne domyślacie – nie zawiodłem się!
Leofoto LX224CT ma maksymalny udźwig 8 kg oraz maksymalną wysokość 130 cm. Dzięki temu, że kolumnę centralną można schować między nogami statywu, jego długość po złożeniu wynosi jedynie 37 cm (!). Dzięki zastosowaniu wytrzymałego włókna węglowego jego waga to zaledwie 1,12 kg i naprawdę nie czuć, że ma się go na plecach.
Statyw wykonany jest mega solidnie. Nic nie trzeszczy, nie ma luzów. Na jednej z nóg znajduje się brązowa guma antypoślizgowa, która wprost idealnie pasuje do mojego plecaka Shimoda. Wszystko działa precyzyjnie jak w szwajcarskim zegarku. To co jest jeszcze dla mnie dość istotne to design, Leofoto LX224CT wygląda bardzo estetycznie.
Przed wyjazdem do Budapesztu założyłem sobie, że chciałbym między innymi zrobić parę nocnych ujęć, gdyż miasto słynie z przepięknych widoków i nocnych iluminacji. Mimo, iż statyw jest naprawdę lekki i prawie go nie czuć, nie zdecydowałem się na całodzienne targanie go ze sobą. Szczęśliwie się złożyło, że interesujące nas widoki, znajdowały się w dość bliskiej odległości od naszego hotelu. Jak naszła nas zatem ochota na wieczorne zdjęcia, wystarczyło wrócić do hotelu, wsiąść do metra, przejechać trzy przystanki i lądowaliśmy już nad brzegiem Dunaju.
Nieco większym ”wyzwaniem” okazały się zdjęcia z tamtejszego wzgórza Gellerta. Aby zaoszczędzić czas i nie wracać do hotelu po statyw, postanowiłem tego dnia zabrać go ze sobą. Muszę przyznać, że trochę się obawiałem tej decyzji i tego czy moje plecy dadzą radę dźwigać statyw od rana do wieczora. Jak się okazało, niesłusznie. W zasadzie nie czułem, że mam go na plecach i zdecydowanie nie żałowałem, że go ze sobą zabrałem. Nie miałem również żadnego problemu z rozstawieniem statywu na małej przestrzeni, wśród ludzi. Wysokość też okazała się bardzo odpowiednia. Statywu użyłem do wykonania zaledwie kilkunastu zdjęć, ale gdybym go nie zabrał, to nigdy by nie powstały i zapewne byłbym później niepocieszony.
Statyw okazał się nie tylko odpowiednio lekki, ale również bardzo stabilny i ustawny. Nawet na w pełni wysuniętych nogach było bardzo stabilnie. Na statywie miałem aparat Sony A9 z 35mm 1.8 lub z Viltroxem 85 mm 1.8, więc niezbyt ciężki zestaw. Statyw mogłem ustawić zarówno bezpośrednio na ziemi, jak i na murku. Nie da się ukryć, że fotografowanie ze statywem okazało się zdecydowanie przyjemniejsze, niż kiedyś. Muszę przyznać, że dzięki statywowi Leofoto ponownie polubiłem nocne zdjęcia.
Po recenzji Leici Q2 przyszedł czas na obiecaną recenzję Leici M10. Seria M to moim zdaniem najpiękniejsza i najbardziej legendarna linia aparatów producenta z Niemiec. Dla mnie Leica M10 to małe dzieło sztuki. To jak wygląda i jak jest wykonany ten aparat to mistrzostwo. Na pewno nie można przejść obok niego obojętnie. To właśnie dalmierza Leica używał m.in. Henri Cartier-Bresson.
Leica M10 to aparat dalmierzowy, bez autofocusa i bez elektronicznego wizjera. Minimalistyczna bryła oraz minimalna ilość przycisków pozwalają skupić się na fotografowaniu. Aparat mimo braku gripa doskonale leży w dłoni. Nie jest może super lekki (waży 660g), ale jak to powiedział mój kolega, lepi się do ręki. Kółko zmiany ekspozycji znajduje się idealnie pod kciukiem, wszystko jest tutaj na swoim miejscu. Aparat używałem wraz z obiektywem Summicron-M 35mm f/2.0 ASPH, według mnie to idealne połączenie.
Jakość zdjęć jaką oferuje Leica M10 stoi na najwyższym poziomie. Połączenie M10 wraz z Summicronem 35mm powoduje, że nie ma tu kompromisów jeśli chodzi o jakość obrazka. Jest ostro i plastycznie. Nie mam również zastrzeżeń do pracy matrycy na wysokich czułościach. Dla mnie poziom szumów jest jak najbardziej akceptowalny do ISO 6400 włącznie.
Leica M10 to klasyczny dalmierz. Patrzymy nie przez obiektyw, tylko przez specjalne okienko po lewej stronie aparatu. Obszar kadru pokazuje nam naniesiona ramka, widzimy więc też to co dzieje się poza kadrem. W centrum kadru znajduje się mały prostokąt, w którym obraz musi się zejść, w tym momencie wiemy, że mamy ostrość. Ostrość ustawiana jest ręcznie. Wydaje się to skomplikowane, ale w praktyce jest to bardzo prosty i przyjemny sposób ostrzenia, i co najważniejsze bardzo precyzyjny. W wizjerze oprócz wspomnianej ramki kadrowania i prostokąta, gdzie ustawia się ostrość, widzimy jeszcze czas otwarcia migawki (wymiennie z kompensacją ekspozycji). Przysłona ustawiana jest na obiektywie mechanicznie, więc to trochę taki powrót do korzeni.
Wszystko powyższe sprawia, że fotografowanie Leicą M10 daje dużo frajdy. Z jednej strony ma się wrażenie, że zdjęcia robi się trochę wolniej, ale z drugiej strony cały proces okazuje się nieco szybszy dzięki mniejszej ilości cyfrowych wspomagaczy. Trochę ciężko to doświadczenie wytłumaczyć słowami, najlepiej oczywiście spróbować i przekonać się samemu.
Ja osobiście jestem zachwycony. Gdyby nie cena, to wiem, że byłby to mój idealny aparat do codziennych zdjęć. Daje mnóstwo frajdy z fotografowania, wygląda przepięknie i nie ma kompromisów jeśli chodzi o jakość zdjęć. Ostrzegam, można się zakochać! Bardzo dziękuję Leica Camera Poland za wypożyczenie.
Leica to marka już legendarna. Najwięksi fotografowie używali/używają aparatów tej firmy. Jest to marka, która budzi ogromne emocje wśród fotografów (wysyp wiadomości prywatnych od znajomych fotografów przerósł moje możliwości odpisywania!). I chyba słusznie, bo takich modeli jak Leica Q/Q2 i M10/11 próżno szukać u innych producentów aparatów.
Zanim przejdę do moich wrażeń z użytkowania Leica Q2, chciałbym na wstępie bardzo podziękować Leica Camera Poland za możliwość przetestowania aparatu. Jestem za tę możliwość ogromnie wdzięczny.
Leica Q2 to kompakt wyposażony w niewymienny obiektyw Summilux 28mm f/1.7 i pełnoklatkową, stabilizowaną matrycę o rozdzielczości 47mpx. Moja pierwsza myśl po rozpakowaniu Q2 – ale ten aparat jest piękny! I to wrażenie pozostało ze mną, aż do momentu rozstania z nim. Klasyczny dalmierzowy look od razu chwyta za serce.
Leica Q2 ma bardzo prostą formę w kształcie zaokrąglonego prostokąta. Na górze body (po prawej stronie) znajduje się kółko czasów, pokrętło zmiany ekspozycji z programowalnym przyciskiem oraz spust migawki z włącznikiem. Na tylnej ściance króluje wyświetlacz, trzy przyciski po lewej, wybierak po prawej oraz jeden programowalny przycisk. Moim zdaniem to w zasadzie wszystko co potrzeba do przyjemnego fotografowania.
Aparat bardzo przyjemnie leży w ręce. Przednia okleina sprawia, że nie przeszkadza brak gripa. Wartość przysłony zmienia się na obiektywie, czas otwarcia migawki górnym kółkiem czasów, natomiast ISO można zaprogramować sobie pod przyciskiem w kółku zmiany ekspozycji. Właściwie to tylko do kółka zmiany ekspozycji mam drobne zastrzeżenia. W moim odczuciu jest ono umiejscowione za bardzo z prawej, mogłoby być umiejscowione bardziej pod kciukiem jak w M10. Oczywiście po pewnym czasie użytkowania palec się przyzwyczaja, ale nie jest to mimo wszystko najwygodniejsze rozwiązanie.
Autofocus w Leica Q2 to według mnie najsłabszy punkt tego aparatu. Co prawda działa szybko, ale potrafi się pomylić i przestrzelić. Jest to element, nad którym inżynierowie z Niemiec powinni mocniej popracować. Z drugiej strony przy fotografii ulicznej i fotografowaniu na przysłonach 5.6 i wyżej, autofocus spełnia swoje zadanie. Fajnie by było również jakby opcja trackingu działała lepiej, szczególnie, że aparat nie jest wyposażony w joystick. Od aparatu w tej cenie wymagałbym jednak więcej.
Ogniskowa 28mm to była główna rzecz, która odrzucała mnie w specyfikacji Q2. Z początku myślałem, że nie polubię się z tą ogniskową, zdecydowanie bardziej przemawiają do mnie 35mm i 50mm. Muszę jednak przyznać, że po przejściu z Leicą Q2 ponad 30 kilometrów i zrobieniu kilkuset zdjęć, szerszy obiektyw nie przeszkadzał mi, aż tak bardzo. Na pewno wpływ na to ma to, że Summilux f/1.7 jest świetnym obiektywem i to, że Q2 posiada dużą matrycę, która pozwala przycinać zdjęcia bez dużej straty rozdzielczości. Nie zmienia to jednak faktu, że osobiście nadal wolałbym, żeby Leica Q2 była wyposażona w obiektyw 35mm.
W wbudowanym Summilux 1.7/28 podoba mi się to, że jest ostry od pełnej dziury, a także to, że bardzo szlachetnie rysuje i jest dobrze skorygowany. Na obiektywie znajduje się pierścień przysłony oraz skala głębi ostrości. Pierścień przysłony chodzi ze słyszalnym klikiem. W każdej chwili można obiektyw przełączyć w tryb manualny i zacząć ostrzyć ręcznie. Można też przełączyć się w tryb makro, minimalna odległość ostrzenia wynosi wtedy 17 cm. Widać, że jest to porządny obiektyw made in Wetzlar (Germany).
Dzięki połączeniu matrycy o wysokiej rozdzielczości ze świetnym zintegrowanym obiektywem, jakość zdjęć w Leica Q2 stoi na bardzo wysokim poziome. Pliki RAW charakteryzują się dużą rozpiętością tonalną oraz szczegółowością. Fantastyczne jest to, że zdjęcia można sobie mocno kadrować i nadal cieszyć się dużą rozdzielczością. Minusem dużej rozdzielczości są niestety większe szumy przy wyższych czułościach.
Najważniejsza cecha aparatu to to jak się nim fotografuje. Nie ukrywam, że obcowanie z Leicą Q2 sprawiało mi ogromną przyjemność. Ten aparat po prostu chce się wziąć do ręki i iść fotografować! Mimo, że na początku miałem do niego pewne wątpliwości – a to brak joysticka, a to AF nie taki, a to nie ta ogniskowa – to po 30 minutach fotografowania wszystko to przestało mieć znaczenie. Używa się go bardzo intuicyjnie, nic nie rozprasza, można się skupić na chwytaniu momentów. A cicha migawka sprawia, że aparat jest bardzo dyskretny. Dodam jeszcze tylko, że bateria wystarczyła mi na zrobienie 415 zdjęć.
Leica Q2 to na pewno aparat wyjątkowy, który mimo swoich drobnych bolączek daje dużą frajdę z fotografowania. Jest to również wspaniały aparat do fotografowania codzienności. Bardzo się cieszę, że miałem możliwość sprawdzenia go w praktyce. Z pewnością aparat nie zniknie z mojej listy aparatów marzeń.
To nie koniec jednak testów z Leica. Przede mną jeszcze testowanie M10, więc mam nadzieje, że już wkrótce będziecie mogli przeczytać kolejną recenzję.
Poniżej znajdziecie więcej wybranych zdjęć zrobionych aparatem Leica Q2.
7Artisans 50mm 1.1 to manualny obiektyw z mocowaniem Leica M. Trafił do mnie dzięki firmie Foto-Technika, wyłącznemu dystrybutorowi 7Artisans w Polsce. Obiektyw został u mnie na kilka miesięcy, więc ostrzegam, że będzie dużo przykładowych zdjęć.
Obiektyw 7Artisans 50mm 1.1 wykonany jest w większości z metalu i szkła, więc jest to bardzo solidna konstrukcja. Obiektywem ostrzy się pewnie i przyjemnie, a pierścień przysłony działa płynnie i z odpowiednim oporem. Szczególnie dobre wrażenie robi jego kompaktowa budowa, która nawiązuje swoim wyglądem do dawnych obiektywów. Dzięki temu aparat nabiera ’anologowego looku’, co osobiście bardzo mi się podoba. Obiektyw nie jest też za ciężki (waży 398 g), przez co przyjemnie się go nosi. Obiektyw dostępny jest w dwóch wersjach kolorystycznych, srebrnej i czarnej.
Jedną z zalet obiektywu 7Artisans 50mm 1.1 jest wspomniany już wcześniej jego ’analogowy look’, który również ma swoje odzwierciedlenie w samym obrazku. Podczas fotografowania na pełnym otworze przysłony dzieje się coś niezwykłego! Przyjemna miękkość w centrum kadru nadaje zdjęciu niesamowity nastrój, zresztą co ja tu będę się rozpisywał, spójrzcie sami na załączone zdjęcia.
Jeżeli chciałbym się czepiać to minusem (jak dla mnie) jest dość spora winieta, ale łatwo można ją zniwelować podczas obróbki. A wracając do pozytywów, od przysłony 1.4 ostrość w centrum jest już bardzo dobra. Boki zdjęcia są natomiast miękkie nawet przy przysłonie 5.6.
A jak 7Artisans 50mm 1.1 zachowuje się pod światło? Otóż, bardzo ciekawie. W zależności skąd konkretnie pada światło, przy przysłonie 1.1 można uzyskać albo tęczową flarę, która nieco mniej mi się podoba albo dla mnie zdecydowanie fajniejszą, pomarańczową. Generalnie jest to obiektyw pod tym względem dość nieprzewidywalny, ale potrafi bardzo miło zaskoczyć.
W temacie bokehu… no tutaj zaczyna się (dosłownie) magia! Rozmycie jest bardzo wyraziste, ciekawe, lekko zakręcone, na pewno nie nudne. Można by się nawet pokusić o stwierdzenie, że nieco szalone. Myślę, że załączone przykłady mówią same za siebie.
Obiektyw 7Artisans 50mm 1.1 to obiektyw, który wyróżnia bardzo duża jasność i wyrazisty charakter. Jest to dobry wybór dla kogoś kto poszukuje w obrazowaniu czegoś innego, ciekawego i chciałby dodać do fotografowania lekki efekt niespodzianki. Muszę przyznać, że bardzo ciężko było mi się z nim rozstać. Gdyby nie moje minimalistyczne podejście do sprzętu, obiektyw 7Artisans zagościłby w mojej torbie na dłużej.
Reportaże ślubne fotografuję w duecie, czyli wspólnie z żoną. Wybór odpowiedniej torby na sprzęt był zatem konkretnie sprecyzowany. Potrzebuję torby, w którą zapakuję podwójną ilość sprzętu. Zależało mi na tym, żeby jak najwięcej (a najlepiej wszystko), zmieścić w jednym miejscu oraz żeby było przede wszystkim wygodnie podczas transportu. Po wielu poszukiwaniach zdecydowałem się ostatecznie na walizkę na kółkach firmy Think Tank Roller Derby. Póki co, to strzał w dziesiątkę!
Podczas fotografowania ślubów obydwoje z żoną staramy się mieć na sobie jak najmniej, nie korzystamy zatem m.in. z toreb i plecaków. Jedyne co na sobie mamy to szelki z dwoma aparatami oraz dwa dodatkowe obiektywy w sakwach. Walizka w tym przypadku służy tylko do tego, aby cały sprzęt przetransportować z i do samochodu, a później zabrać ze sobą dopiero na wesele.
Bardzo chciałem, żeby wszystko co zapakuję było łatwe i niekłopotliwe w transporcie. Ze względu na duży ciężar, nie chciałem wszystkiego nosić na plecach. Właśnie dlatego mój wybór padł na mobilną walizkę, a nie na plecak lub torbę na jednym ramieniu, które dodatkowo obciążają i tak już mocno nadwyrężone kręgosłupy. Przy sesjach czy ślubach wyjazdowych często pokonujemy spore dystanse, czy to na lotnisku czy po mieście, fakt posiadania walizki na kółkach jest (wierzcie mi) mega zbawienny.
Marki Think Tank nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Firma szczyci się przede wszystkim nowatorskimi rozwiązaniami i stawia na jakość. Walizka Think Thank Roller Derby z zewnątrz została wykonana z czarnego solidnego materiału. Środek jest pokryty szarym materiałem i zawiera standardowe przegródki, które można dostosować w zależności od danych potrzeb. Przednia klapa mieści laptopa 15” oraz tablet lub inne płaskie rzeczy. Natomiast w wewnętrznej klepie znajdziemy zamykane na zamek przezroczyste kieszonki, przeznaczone na różne drobniejsze gadżety.
Walizka posiada dwa grube uchwyty do wygodnego przenoszenia, a także linkę i kłódkę zabezpieczające przed kradzieżą. U góry walizki znajduje się również teleskopowa rączka do prowadzenia walizki. Wszystkie zamki otwierają się i zamykają bardzo płynnie, bez zacięć. Na dole mamy wspomniane kółka, ale ale… nie są to zwykłe kółka! Podobne kółka znajdziecie chyba tylko w bardzo dobrych łyżworolkach! Ta waliza w zasadzie sama jeździ, wystarczy ją tylko lekko popchnąć. Uważam jednak, że walizka mogłaby być wyposażona w jakąś blokadę, bo wystarczy małe pochylenie i walizka może nam czmychnąć. Ale to jedyna taka moja uwaga, nie mam się do czego więcej przyczepić.
W momencie pisania tego tekstu w walizce mam zapakowane cztery aparaty: Sony A9 i A7III z podpiętymi obiektywami 35mm 1.8, Sony A7III z podpiętym obiektywem 50mm 1.8 oraz Canon 5D3 (samo body);
Dodatkowe obiektywy:
Samyang 24mm 2.8,
Canon 85mm 1.8,
Canon 50mm 1.8,
Voigtlander 40mm 1.4,
Canon 24mm TS-E z podpięta przejściówka MC-11
Lampy błyskowe:
Stroboss 60S x3 + Stroboss 36F,
I inne:
klamry do mocowania lamp, lampkę LED Phottix M200R, zapasowe baterie, mały statyw, tabletki na różne nagłe wypadki oraz stopery do uszu.
Walizka sprawdza się u mnie już od prawie roku i spełnia wszystkie moje oczekiwania. Jeśli ktoś szuka rozwiązania na bezproblemowy transport większej ilości sprzętu, to walizka Think Tank Roller Derby jest zdecydowanie godna polecenia. Walizkę można kupić w sklepie f43.pl, a z kodem „adamkozłowski” otrzymacie 10% zniżki!
Muszę przyznać, że czekałem na dostawę tego plecaka już od dłuższego czasu. Po pierwsze bardzo podoba mi się idea marki Shimoda, plecaki zostały zaprojektowane w Japonii, z dbałością o szczegóły, przez fotografa dla fotografów. Po drugie szukałem plecaka, który byłby jednocześnie estetyczny i stylowy oraz sprawdziłby się w mieście, jak i w bardziej dzikich plenerach. Chciałem również, żeby nie był on zbyt wielki.
Wydaje mi się, że Shimoda Explore v2 25 spełnia te wszystkie warunki. Plecak mam u siebie dwa dni, więc nie będzie to recenzja, ale raczej moje pierwsze odczucia.
Plecak ma opływowy miły dla oka kształt i na moich plecach wygląda bardzo dobrze. Nie jest ani za wielki ani zbyt mały. Czuję jakby był zrobiony specjalnie dla mnie. W środku plecak wyposażony jest w modułowy średni wkład, do którego mogę zmieścić trzy body Sony, dwa z podpiętymi obiektywami i jedno bez oraz trzy dodatkowe obiektywy, czyli łącznie pięć obiektywów. Dodam tylko, że moduł ten można z plecaka wyjąć lub zastąpić mniejszym. Bez tego wkładu plecak można używać jak normalny plecak niefotograficzny. Dodatkowo Shimoda jest tak zaprojektowany, że po załadowaniu części sprzętowej pozostaje jeszcze dużo miejsca na różne dodatkowe rzeczy, jak np. batony, bidon z wodą, baterie, lekarstwa, czapkę i kurtkę puchową/przeciwdeszczową/bluzę. To całkiem sporo jak na plecak o pojemności 25L. W środku jest również dużo zapinanych na zamek małych kieszonek, żeby niczego nie pogubić.
Zdecydowałem się na wersję plecaka w kolorze czarnym (dostępny jest jeszcze w kolorze zielonym oraz w dwóch większych rozmiarach, 30L i 35L). Bardzo podobają mi się zakończenia zamków wykonane z brązowej skóry/materiału. Same zamki działają płynnie, nie ma z nimi żadnego problemu. Ponadto trzy górne zamki można zabezpieczyć kłódką. Zewnętrzny materiał plecaka jest miły w dotyku i lekko fakturowany, wygląda to naprawdę świetnie. Ponadto materiał ten jest wodoodporny. Na mocną ulewę w zestawie dołączony jest pokrowiec przeciwdeszczowy.
Shimoda Explore v2 25 wyposażona jest w trzy uchwyty – górny, boczny i dolny. Dzięki temu plecak jest bardzo łatwy w przenoszeniu. Na razie miałem okazję przenosić go jedynie w mieszkaniu oraz wkładać i wyjmować z samochodu, ale czuję, że te trzy uchwyty stanowią bardzo dobre rozwiązanie. Z tyłu plecak wyłożony jest miękką pianką z odpowiednimi rowkami, pozwalającymi plecom oddychać.
Paski na ramię również mają miękkie wyściełanie i można je regulować w zależności od wzrostu użytkownika. Dodatkowo na każdym pasku znajduje się kieszonka, jedna mniejsza, druga większa. W tą większą mieści mi się obiektyw Sony 35mm 1.8, można w nią włożyć również butelkę z wodą. W mniejszą kieszonkę mieści się smartphone. Plecak posiada również zdejmowany pas biodrowy, ale ja pasa biodrowego nie lubię i od razu się go pozbyłem. W zestawie z plecakiem dostarczane są również paseczki, dzięki którym do plecaka można przymocować koc lub inne większe rzeczy, ale jeszcze sam tego nie miałem okazji sprawdzić. Po obu stronach plecaka schowane są siateczkowe kieszonki służące do transportu statywu.
Żeby dostać się do całego sprzętu, plecak trzeba zdjąć z pleców i położyć, ponieważ otwiera się on od tyłu. Klapa otwiera się do boku, co bardzo mi odpowiada. Dzięki temu nosząc plecak mamy pewność, że nikt nam się nie dobierze do sprzętu.
W klapie jest miejsce na 13 calowego MacBooka lub iPada. Do kieszeni na komputer można dostać się poprzez górną kieszeń plecaka. Natomiast do sprzętu fotograficznego możemy dostać się również z boku, jeśli potrzebujemy coś szybko wyjąć z głównej komory. Ułatwia to na przykład zmianę obiektywu bez konieczności odkładania plecaka.
Jak na razie plecak nosiłem tylko kilka godzin i nie był on na maksa obciążony. Miałem jednak wrażenie, jakbym na plecach nie miał niczego. Nic nie uwierało, nic nie ciążyło. Paski są dobrze dopasowane, jednak więcej o wygodzie będę mógł powiedzieć po przebyciu z nim większej ilości kilometrów.
Nie będę ukrywał, że Shimoda Explore v2 25 bardzo mi się podoba, zarówno wizualnie jak i funkcjonalnie. Widać, że plecak jest bardzo inteligentnie zaprojektowany, czuć że w projekt włożono dużo serca. Podoba mi się duża ilość przegródek i kieszonek oraz boczny dostęp do sprzętu. Czuję wewnętrznie, że będzie to mój ulubiony plecak na dłuższe wyprawy, zarówno te miejskie jak i terenowe. Na chwilę obecną nie mam się do czego przyczepić, ale na bardziej zaawansowane testowanie przyjdzie czas w przyszłym roku, bo zapowiada się już kilka dłuższych wyjazdów.
Ważna sprawa, plecak można kupić w sklepie (www.f43.pl) oficjalnego dystrybutora Shimoda na Polskę (www.foto-technika.pl). Na kod „adamkozłowski” jest 10% rabatu na cały asortyment.
Poniżej kilka ciekawostek o tym plecaku od samego projektanta.
Do tej pory w systemie Sony brakowało 24-ki, która byłaby zarówno jasna jak i niedroga. Teraz pojawia się taki oto obiektyw, a mianowicie opisywany tutaj przeze mnie Viltrox 24mm 1.8. Jest to drugi obiektyw producenta z mocowaniem Sony. Pierwsze były obiektywy 85mm w wersji I i II. Obiektyw do recenzji dostarczył oficjalny dystrybutor marki Viltrox, firma Foto-Technika
Viltrox już mnie przyzwyczaił, że produkuje solidne i świetnie wykonane szkła. Zarówno 85-tka jak i obiektywy do Fuji są wykonane z czarnego przyjemnego w dotyku metalu. Tak samo jest w przypadku testowanego Viltroxa 24mm 1.8. Obiektyw został zaprojektowany minimalistycznie i elegancko, podoba się również mojej Żonie. Na obiektywie znajdziemy jedynie metalowy pierścień zmiany ostrości oraz pierścień przysłony, i to tyle, albo aż tyle. Mimo to, że obiektyw jest zbudowany bardzo solidnie, to nie jest ciężki – waży 356g.
Warto nadmienić, że jest to pierwszy obiektyw Viltroxa do pełnoklatkowych aparatów Sony, umożliwiający zmianę przysłony na obiektywie. Zapowiedziane zostały już kolejne dwa obiektywy o podobnej konstrukcji, 35mm i 50mm. Osobiście zmiana przysłony na obiektywie sprawia mi frajdę, więc cieszę się, że Viltrox zdecydował się na ten krok. Jeśli jednak ktoś woli zmieniać przysłonę z poziomu aparatu, to pierścień wystarczy przestawić w pozycję „A”. Czuć wtedy wyraźny przeskok i pierścień przysłony blokuje się w tej pozycji, nie ma więc obawy o przypadkową zmianę. Warto nadmienić, że pierścień przysłony działa bezskokowo z czego ucieszą się na pewno osoby filmujące.
W bagnecie standardowo znajduje się port USB-C do robienia aktualizacji. Obiektyw wyposażony jest w osłonę przeciwsłoneczną typu tulipan oraz woreczek do przechowywania. Średnica filtra wynosi 55mm.
Chociaż 24mm nie jest typową ogniskową portretową warto zaznaczyć, że Viltroxa cechuje bardzo przyjemny bokeh. Ostrość zdjęć w centrum kadru na pełnej dziurze jest bardzo dobra. Na krawędziach gorzej, ale też bardzo przyzwoicie. Od 2.8 obiektyw jest ostry już na całej powierzchni kadru. Viltrox dobrze sobie radzi z aberracją chromatyczną. Zdecydowanie gorzej wypada jeśli chodzi o winietowanie. Od 1.8 do 2.8 winieta jest spora (specjalnie na zdjęciach przykładowych jej nie usuwałem). Od 2.8 winieta jest już mniej zauważalna, od przysłony 3.5 w zasadzie w ogóle jej nie widać.
Viltrox 24mm 1.8 ostrzy już od 30 centymetrów. Przy otwartej przysłonie autofocus działa bardzo szybko i pewnie. Obiektyw również bardzo dobrze radzi sobie ze śledzeniem postaci w kadrze oraz śledzeniem oka. Muszę jednak zaznaczyć, że autofocus sprawdzałem przy normalnych codziennych warunkach. Nie miałem jeszcze okazji na testowanie obiektywu przy bardziej wymagającym reportażu.
Wiem, że wiele osób czekało na niedrogie i jasne 24mm do systemu Sony. W końcu się doczekali, Viltrox 24mm 1.8 ma być w sprzedaży jeszcze w kwietniu br. i z tego co się orientuję kosztować ma poniżej 2000 zł. Myślę, że w tej chwili będzie świetną i niedrogą alternatywą dla Sony 24mm GM.
Poniżej moje ulubione 107 zdjęć z 2020 roku. Dla zainteresowanych trochę liczb.
Użyte aparaty:
Sony A7III – 94 zdjęcia
Sony A9II – 11 zdjęć
Fuji X100v – 2 zdjęcia
Użyte obiektywy:
Sony FE 35mm 1.8 – 37 zdjęć
Sony FE 50mm 1.8 – 20 zdjęć
Viltrox 85 1.8 II – 14 zdjęć
Voigtlander Nokton 40mm 1.4 – 13 zdjęć
7Artisans 35mm 1.4 WEN – 11 zdjęć
Voigtlander Nokton 35mm 1.2 – 6 zdjęć
Tak użyte obiektywy rozkładają się procentowo.
Zdjęcia w kolejności chronologicznej.
Dzięki uprzejmości oficjalnego dystrybutora, firmie Foto-Technika w moje ręce trafił bardzo ciekawy obiektyw 7Artisans WEN 35mm 1.4 z mocowaniem Leica M. Do mojego Sonego A7III podpiąłem go za pomocą przejściówki close focus również produkcji firmy 7Artisans. Świetne wrażenie robi już pudełko, w które zapakowany jest obiektyw. Jest to beżowy sześcian z orientalnymi rysunkami po bokach, z rysunkiem obiektywu z przodu i przekrojem optycznym obiektywu na spodzie. Pudełko zamykane jest magnetyczną klapką. Po otwarciu naszym oczom ukazuje się piękne skórzane etui oraz woreczek na obiektyw. Sam obiektyw znajduje się wewnątrz tego skórzanego etui. Dodatkowo opakowanie zawiera ulotkę/instrukcje oraz miłą niespodziankę, gumową dźwignie, którą można przykleić do obiektywu. Pomaga ona przy zmianie ostrości (osobiście uwielbiam w ten sposób ustawiać ostrość!).
Po co zawracać sobie w ogóle głowę obiektywami manualnymi kiedy bezlusterkowce mają tak doskonały AF, śledzenie oka i inne bajery? Po co utrudniać sobie fotografowanie kiedy aparat i obiektywy z AF nam je ułatwiają? Dla mnie odpowiedź jest prosta. Ostrzenie manualne daję wiele radości, wprowadza też element nieprzewidywalności w świecie fotografii doskonałej technicznie. Przy ostrzeniu manualnym bardziej cieszy zrobione i udane zdjęcie. Czuję wkład w jaki w nie włożyłem kręcąc pierścieniem ostrości. Polecam spróbować każdemu. Szczególnie w bezlusterkowcach ma to sens, dzięki focus peaking i możliwości powiększenia wybranego obszaru zdjęcia.
Po wyjęciu obiektywu z etui przez moją głowę przeszło „wow!”. Od razu miałem skojarzenie z leicowym Summiluxem 50mm. Piękny! Przyjemnie ciężki, waży 378 g (466 g wraz przejściówką). Pierścień ostrości chodzi płynnie z odpowiednim oporem, nie przestawia się przypadkowo. Zmiana przysłony jest płynna z bardzo delikatnym skokiem co 1EV. Obiektyw ma wbudowaną mini osłonę przeciwsłoneczną, którą można wysunąć.
Dzięki temu jak 7Artisans WEN 35mm jest wykonany oraz jak pięknie działają w nim części ruchome, użytkowanie tego obiektywu to sama przyjemność. Często łapie się na tym, że kręcę pierścieniem ostrości dla samej przyjemności! Doświadczenie z użytkowania jest takie samo jak z Summiluxa, ale za ułamek tej ceny.
7Artisans WEN 35mm jest ostry już od pełnego otworu przysłony. Obrazuje bardzo szlachetnie, z lekkim swirlem z tyłu, bardzo ciekawie. Zdecydowanie nie ma nudy. Na 1.4 pod słońce łapie fajną okrągłą flarę. Niestety pojawiają się też aberracje chromatyczne (da się je jednak usunąć w LR). Zresztą na zdjęciach poniżej można zobaczyć jak szlachetny obrazek daje.
7Artisans WEN 35mm 1.4 to ciekawa propozycja dla kogoś kto szuka niebanalnej jasnej 35-tki i nie przeszkadza mu ostrzenie ręczne. Obiektyw nie kosztuje dużo (1799 zł), a wykonany jest bardzo solidnie. Obrazuje pięknie i daje przyjemność z fotografowania. Nie ukrywam, że bardzo go polubiłem i z czystym sumieniem mogę go polecić!
Kolejny dzień protestów po decyzji TK ws. aborcji oraz protest branży gastronomicznej. Gdańsk 25.10.2020
Protest kobiet po decyzji Trybunału Konstytucyjnego ws. aborcji, Gdańsk 23.10.2020
Plecaka Think Tank Retrospective 15 miałem okazje używać dzięki oficjalnemu dystrybutorowi firmie Foto-Technika (www.foto-technika.pl).
Plecak wykonany jest z nieprzemakalnego płótna (producent uwzględnił również pokrowiec przeciwdeszczowy w zestawie) i ma łączną pojemność 20 L (15 L główna komora + 5 L przednia kieszeń). Występuje w dwóch wersjach kolorystycznych, zielonej (pine) i czarnej (która mi osobiście podoba się najbardziej).
Think Tank Retrospective jest naprawdę solidnie wykonany i ma ciekawą miejską stylistykę. Kieszenie i komory zamykane są na zamki (x2), na rzepy lub na specjalne haki. Główna komora zamykana jest na zamek błyskawiczny, a dojście do niej jest od strony pleców, żeby zatem dostać się do sprzętu trzeba plecak położyć. Dzięki temu sprzęt jest zabezpieczony przed osobami postronnymi. Funkcja ta jednak uniemożliwia szybką zmianę obiektywu w przypadku szybkich akcji.
Z przodu plecak zamykany jest dużą klapą zapinaną na specjalne haki, których zadaniem jest możliwość szybkiego otwarcia i zamknięcia klapy. Z początku haki wydały mi dość irytujące, ale po paru otwarciach i zamknięciach przyzwyczaiłem się do nich. Muszę zatem przyznać, iż spełniają swoje zadanie lepiej niż rzepy czy inne zatrzaski czy magnesy. Nie zapinając górnej klapki wewnątrz plecaka jestem w stanie szybko dostać się do sprzętu.
Pod główną klapą znajduje się 5-litrowa komora, a w niej zapinana na zamek przegródka na cenne drobiazgi klucze itd. Plecak mieści też 15” laptopa. Z boku plecak posiada dwie regulowane i składane kieszenie na statyw, butelkę z wodą lub termos z kawą.
Podoba mi się to, że główną komorę można łatwo dostosować do swoich potrzeb. Przegródki można ustawić po swojemu i dostosować plecak do różnych wariantów. Zaletą jest też to, że plecak może być w całości wypełniony sprzętem lub można go podzielić na cześć sprzętową i część np. na ubrania.
Ważne jest dla mnie to, że plecak nosi się bardzo wygodnie. Na plecach leży wspaniale, nawet wypełniony całym zestawem ślubnego sprzętu. Tylna klapa wyściełana jest miękką siateczką z wypustką na lędźwie, dzięki czemu w czasie wycieczki nie czuć, że ma się go na plecach. Na piersi dodatkowo można zapiąć pasek dla jeszcze większej wygody, plecak również posiada odpinany pas biodrowy. Paski służące do regulacji można zabezpieczyć gumkami, dzięki czemu nie latają i nie przeszkadzają przy noszeniu.
Plecak używałem w dwóch wariantach:
Wariant 1 – wycieczkowe/spacerowy (rower, całodzienny spacer po mieście), górna komora na aparat + dwa obiektywy, środek na ciuchy i inne przydatne rzeczy. W pierwszym wariancie plecak spełnił moje oczekiwania, aczkolwiek chciałbym, żeby dostęp do sprzętu był jeszcze szybszy.
Wariant 2 – ślubno/zleceniowy, plecak w 100% wypełniony sprzętem.
Tu też nie mam zastrzeżeń. Plecak pomieścił 2x Sony A7III z zapiętymi obiektywami 35 1,8 i Viltrox 85 1,8 + 50mm 1,8 TS-E 24mm 3,5 wraz z przejściówką MC-11, Samyanga 24mm 2,8 dwie lampy Stroboss 60s + lampa Stroboss 36, skórzane szelki i parę drobiazgów.
Muszę przyznać, że na początku dość sceptycznie podszedłem do tego modelu plecaka. Na zdjęciach w internecie nie prezentuje się tak dobrze, jak wygląda w rzeczywistości. Zaskoczył mnie pozytywnie swoją funkcjonalnością i pojemnością. Jeśli ktoś myśli nad miejskim wielozadaniowym plecakiem to szczerze polecam.
Nie będę ukrywał, że mam słabość do obiektywów Voigtlander. Są pięknie wykonane, stylowe i mają ciekawy obrazek. Co prawda nie miałem niestety do czynienia ze wszystkimi, ale te które przeszły przez moje ręce bardzo mi się spodobały.
Nie inaczej było i tym razem Nokton 35mm 1.2 SE to bardzo świeża konstrukcja, swoją premierę miał w marcu. Od razu po wyjęciu z pudełka czuć, że ma się do czynienia z obiektywem z duszą. Przyjemnie ciężki, ale nie za bardzo (410g), zwarty, nie za wielki. Pierścień ostrości chodzi cudownie, tak samo dobrze, z wyraźnym skokiem działa pierścień zmiany przysłony. Tym razem miałem do czynienia z obiektywem z natywnym mocowanie do Sony, więc w wizjerze widać było ustawioną aktualną przysłonę oraz parametry są zapisywane w Exifie.
Obiektyw jest wystarczająco ostry od 1.2, chociaż w przypadku tej przysłony złapanie ostrości w punkt nie jest aż tak bardzo proste i stąd w moim odczuciu jest to taka przyjemna miękka ostrość. Od przysłony 1.4 jest już bardzo ostro. Rozmycie ma ciekawe, ale nie aż tak bardzo jak Nokton 35mm 1,4 i co mnie bardzo smuci nie jest tak łatwo uzyskać na nim flarę. Lubi niestety pokazać aberracje chromatyczną, ale szybka korekta w LR i jej nie ma.
Z jednej strony fajnie jest mieć możliwość użycia przysłony 1.2, z drugiej strony jednak od obiektywu manualnego wymagam więcej charakteru i magii. Z Voigtlanderowych 35-tek Nokton Classic 35mm 1,4 II SC pozostaje moim ulubieńcem.
Od dwóch tygodni mam okazje używać Viltroxa 85mm 1.8 II z mocowaniem Sony FE. Recenzję wersji pierwszej możecie przeczytać tutaj.
Viltrox 85mm 1.8 FE jest tak samo dobrze zapakowany jak poprzednik. Biały kartonik, a w środku gąbeczki. Wyglada to bardzo elegancko i sprawia miłe pierwsze wrażenie.
Sam obiektyw jest nadal pancernie wykonany, szkło i metal. Zrezygnowano również z wielkiego napisu 85mm. Co mnie również bardzo cieszy spadła waga obiektywu. Waży on teraz 486,5 g.
Poprawiono też osłonę przeciwsłoneczną, wykonana jest z dobrej jakości plastiku i jest w kształcie tulipana. Obiektyw nadal można aktualizować podłączając go bezpośrednio do komputera. Nie potrzeba żadnej stacji dokującej.
Autofocus działał świetnie już w poprzedniej wersji i nadal jest bardzo szybki i pewny (używany z Sony A7III). Silnik AF działa niemal bezgłośnie. Jedynie przy przysłonie f5.6 i wyżej obiektyw zaczyna mieć problemy ze złapaniem ostrości.
Viltrox jest ostry już od 1.8 na całej powierzchni kadry i ma piękny bokeh. Dobrze pracuje się nim pod światło i można złapać też fajną flarę.
Tym razem Viltrox mnie do siebie przekonał. Obniżono jego wagę, pozostawiając pancerną obudowę. Dodatkowo za serce chwyciło mnie to piękne rozmycie. Według mnie Viltrox 85mm 1.8 to świetna propozycja dla tych, którym zależy na szybkim AF i do tego szukają czegoś ciekawego w rozmyciu.
Serdecznie dziękuję firmie FotoTechnika za użyczenie obiektywu do testów.
Moje ulubione 70 zdjęć z 2019 roku.
Na rynku jest w tej chwili pięć obiektywów 85mm z mocowaniem Sony E. Są to:
Sony 85mm 1.8
Batis 85mm 1.8
Samyang 85mm 1.4
Sony GM 85mm 1.4
Sigma 85mm 1.4
I testowany przeze mnie Viltrox 85mm 1,8, który jest najtańszy z całej szóstki.
Bardzo pozytywne wrażenie sprawia już to jak Viltrox jest zapakowany. Z zewnątrz fajny biały kartonik, w środku obiektyw zapakowany jest w gąbeczki. Tylko pierwsze obiektywy Fuji były lepiej zapakowane (z tych, które miałem) 🙂 Sam obiektyw jest wykonany mega solidnie, metal i szkło. Brawo! Z drugiej strony ta pancerna budowa sprawia, że obiektyw jest ciężki. Jedynie osłona przeciwsłoneczna wykonana jest z taniego plastiku. Zupelnie nie pasuje do tego obiektywu. Fajną rzeczą jest to, że nie potrzeba żadnej stacji dokującej, żeby zrobić aktualizacje. Wystarczy wpiąć kabel bezpośrednio w obiektyw i już 🙂
Ostrość, bokeh i szybkość autofocus stoją w Viltroxie na bardzo wysokim poziomie. Viltrox 85mm jest bardzo ostry już od 1,8 i ma bardzo przyjemne rozmycie. Autofocus śmiga tak samo szybko jak w obiektywie Sony (testowane na Sony A7III). Niestety ciężko uzyskać na nim flarę 🙁
Jest jedna rzecz, która w mi osobiście w Viltroxie przeszkadza. To jego waga. Dla mnie 626 gram to już trochę za dużo przy obiektywie ze światłem 1,8. Dla porównania Samyang ze światłem 1,4 wazy 568 g, a Sony 85 1,8 371 g. Nie przeszkadzałoby mi gdyby Viltrox był trochę bardziej plastikowy i mniej pancerny, ale lżejszy.
Podsumowując. Viltrox to świetny obiektyw dla tych, których waga obiektywu nie ma wielkiego znaczenia, a chcą dostać fajne 85mm za niewielkie pieniądze. Serdecznie dziękuję firmie FotoTechnika za użyczenie obiektywu do testów.
Już od dłuższego czasu szukałem dla siebie zestawu fotograficznego, który byłby zarówno lekki i mobilny, ale też dawał bardzo dobrą jakość zdjęć. Przy 13 godzinnych reportażach oraz w podróży ma to dla mnie duże znaczenie. Od początku mojej przesiadki na Sony brakowało mi małej jasnej 35tki. W tym roku używałem Samyanga 35mm 1,4, który jest świetnym obiektywem, poza wagą i rozmiarem 🙂
W sieci chodziły słuchy, że Sony ma wypuścić małą jasną 35tke i tak się nareszcie stało! W lipcu Sony oficjalnie ogłosiło nowy obiektyw 35mm 1,8 i od razu wiedziałem, że go chcę 🙂
Mam go u siebie od kilku dni i na chwilę obecną jestem zachwycony. Jest mały, lekki (waży zaledwie 280g), autofocus pracuje super szybko (szybciej niż w Samyangu). Obiektyw jest bardzo ostry i ma przyjemne rozmycie. Wykonany jest bardzo solidnie. Poniżej kilka zdjęć, które udało mi się nim do tej pory zrobić. Będę się starał aktualizować galerie na bieżąco.
W czasie kilkudniowego pobytu w Sztokholmie miałem przyjemność fotografować obiektywem Voigtlander Nokton Classic 35mm 1,4 II SC. Zrobiłem nim kilkaset zdjęć, zarówno widoki, portrety jak i zdjęcia streetowe. Obiektyw wykonany jest mega solidnie, w zasadzie pancernie. Metal i szkło, piękny. To co mi się najbardziej w nim podoba to dźwigienka zmiany ostrości, daje ona ogromną przyjemność z używania 🙂
Druga rzecz to fantastyczna flara jaką można uzyskać na pełnym otworze przysłony, po prostu magia! Zdjęcia zrobione na przysłonie 1,4 mają klimat starych analogowych fotografii.
Jeśli chodzi o ostrość, (która nie koniecznie jest dla mnie najważniejsza) to od przysłony 2,0 obiektyw jest bardzo ostry. Na 1,4 jest lekko miękki obrazek, ale dodaje to właśnie tej magii 🙂 No i ten piękny bokeh!
Obiektyw używałem z Sony A7III i ręczne ostrzenie nie sprawiało mi wielkiego problemu (nawet na 1,4) Nokton 35mm 1,4 był świetnym kompanem podróży.
Nie jest zbyt wielki ani zbyt ciężki (z przejściówką waży 311 g, bez przejściówki 190,2g) No i co najważniejsze daje wielką frajdę z fotografowania.
Poniżej więcej przykładowych zdjęć zrobionych Vojtkiem.
Voigtlander w wersji 35mm lub 40mm to wg mnie must have w torbie fotograficznej, samym obrazowaniem dodaje magii i charakteru zdjęciom. Świetny obiektyw zarówno do zdjęć codziennych jak i na zlecenia.
Zdjęcia, na których jestem ja i/lub obiektyw zrobione przez Karolinę Kozłowską.
Użyty sprzęt: Sony A7III, Sumillux 35mm 1,4, Sony 50mm 1,8
April in Berlin from Adam Kozłowski on Vimeo.
Film: Adam Kozłowski
Prowadząca: Anna Nowocińska
Makijaż: Martyna Ciapa
Modelki: Martyna Ciapa, Kasia Tręda
Muzyka: Sound Like Sander „Intimate Indie”
Lokacja: Studio Chmury Chmielna
Użyty sprzęt: Sony A7III + Sigma 35mm 1,4 Art + Sony FE 50mm 1,8
Warsztaty fotografii kobiecej Home Edition from Adam Kozłowski on Vimeo.
Ja, POLKA | I, POLISH project by Anna Nowocińska
Music: Olafur Arnalds – Poland
Filmed with Fujifilm X-H1 with 23mm 2,0 & 56 1,2
Spring. Filmed with Fujifilm X-H1
Album Tokio. Wydrukowany w Krukbook
33×28 cm | 168 stron| Twarda oprawa
Zdjęcia w albumie wykonane przeze mnie i Karolinę Kozłowską