Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie przepadam za statywami. Zawsze wydawały mi się ograniczającym mobilność, ciężkimi klockami. Owszem, można było zabrać statyw do samochodu i wyjąć go do kilku zdjęć, ale żeby zabrać go do samolotu, gdzie liczy się każdy kilogram bagażu i potem dźwigać go ze sobą cały dzień po mieście, o co to to nie!
Jednak od momentu kiedy kupiłem swój pierwszy profesjonalny statyw (około 12 lat temu) wiele się zmieniło. Po pierwsze statywy stały się znacznie lżejsze i mniejsze. Pojawiło się włókno węglowe, które sprawia, że statyw jest lekki i jednocześnie stabilny.
Gdy po dwóch latach przerwy w podróżowaniu, udało się w końcu wyruszyć poza granice naszego kraju (postanowiliśmy wraz z żoną wybrać się do Budapesztu), stwierdziłem, że może jednak warto zabrać ze sobą statyw, gdyba naszła nas ochota na nocne zdjęcia.
Szukałem przede wszystkim czegoś lekkiego i niedużego, czyli statywu, który nie zabierałby zbyt dużo miejsca w bagażu. Jednocześnie chciałem, żeby statyw miał normalną wysokość (około 130 cm) oraz wysuwaną kolumnę centralną. Koledzy z Foto-Techniki poradzili mi, żebym sprawdził Leofoto LX224CT z głowicą XB32Q. Jak się już zapewne domyślacie – nie zawiodłem się!
Kilka słów o statywie
Leofoto LX224CT ma maksymalny udźwig 8 kg oraz maksymalną wysokość 130 cm. Dzięki temu, że kolumnę centralną można schować między nogami statywu, jego długość po złożeniu wynosi jedynie 37 cm (!). Dzięki zastosowaniu wytrzymałego włókna węglowego jego waga to zaledwie 1,12 kg i naprawdę nie czuć, że ma się go na plecach.
Statyw wykonany jest mega solidnie. Nic nie trzeszczy, nie ma luzów. Na jednej z nóg znajduje się brązowa guma antypoślizgowa, która wprost idealnie pasuje do mojego plecaka Shimoda. Wszystko działa precyzyjnie jak w szwajcarskim zegarku. To co jest jeszcze dla mnie dość istotne to design, Leofoto LX224CT wygląda bardzo estetycznie.
Leofoto LX224CT w praktyce, czyli zwiedzanie ze statywem u boku
Przed wyjazdem do Budapesztu założyłem sobie, że chciałbym między innymi zrobić parę nocnych ujęć, gdyż miasto słynie z przepięknych widoków i nocnych iluminacji. Mimo, iż statyw jest naprawdę lekki i prawie go nie czuć, nie zdecydowałem się na całodzienne targanie go ze sobą. Szczęśliwie się złożyło, że interesujące nas widoki, znajdowały się w dość bliskiej odległości od naszego hotelu. Jak naszła nas zatem ochota na wieczorne zdjęcia, wystarczyło wrócić do hotelu, wsiąść do metra, przejechać trzy przystanki i lądowaliśmy już nad brzegiem Dunaju.
Nieco większym ”wyzwaniem” okazały się zdjęcia z tamtejszego wzgórza Gellerta. Aby zaoszczędzić czas i nie wracać do hotelu po statyw, postanowiłem tego dnia zabrać go ze sobą. Muszę przyznać, że trochę się obawiałem tej decyzji i tego czy moje plecy dadzą radę dźwigać statyw od rana do wieczora. Jak się okazało, niesłusznie. W zasadzie nie czułem, że mam go na plecach i zdecydowanie nie żałowałem, że go ze sobą zabrałem. Nie miałem również żadnego problemu z rozstawieniem statywu na małej przestrzeni, wśród ludzi. Wysokość też okazała się bardzo odpowiednia. Statywu użyłem do wykonania zaledwie kilkunastu zdjęć, ale gdybym go nie zabrał, to nigdy by nie powstały i zapewne byłbym później niepocieszony.
Podsumowanie
Statyw okazał się nie tylko odpowiednio lekki, ale również bardzo stabilny i ustawny. Nawet na w pełni wysuniętych nogach było bardzo stabilnie. Na statywie miałem aparat Sony A9 z 35mm 1.8 lub z Viltroxem 85 mm 1.8, więc niezbyt ciężki zestaw. Statyw mogłem ustawić zarówno bezpośrednio na ziemi, jak i na murku. Nie da się ukryć, że fotografowanie ze statywem okazało się zdecydowanie przyjemniejsze, niż kiedyś. Muszę przyznać, że dzięki statywowi Leofoto ponownie polubiłem nocne zdjęcia.